Już dość długo milczysz, drogi Socratesie. Czy jakiś nowy wątek rozważań? Jeśli nie - Socratesie, nie mogę odpowiedzieć na twoją propozycję. Chyba nawet nie potrafię. Czuję także, drogi Socratesie, chcesz mnie przymusić do podjęcia decyzji, która wyzwoli cały splot konsekwencji. Te konsekwencje nie są w żadnej mierze do przewidzenia... A do tego, domyślam się, iż wybierając, jak mnie naprowadzasz, to dopiero życie moje stałoby się poważne, a zarazem niebezpieczne. I już do końca moich dni musiałbym być arcy-konsekwentnym - tak, Socratesie?
No właśnie, Arthmosie, Arthmosie, powstrzymaj się... Bo jeszcze mi tu zemrzesz z przerażenia, a przecież to nie o to chodzi. Powinieneś teraz, powiedzmy do jutra, do pojutrza najpóźniej, podjąć odpowiednią decyzję w sprawie twojego życia. Zaznaczam, drogi Arthmosie, tu idzie wyłącznie o twoje życie. Nie jakiegoś tam Socratesa, Alkibiadesa, Peryklesa... Nie o życie twojej żony i dzieci, bliższych i dalszych krewnych. W złym kręgu, ze złej perspektywy, analizujesz wstęp do decyzji. Spójrz, Arthmosie, z punktu widzenia wewnętrznego. Dostrzeżesz tam cienie innych ludzi, a więc pójdziesz jeszcze głębiej, idąc w stronę przejaśnienia...
Nie rozumiem, drogi Socratesie, gdzie iść, jak iść, po co iść...
Arthmosie, najpierw przejawia się teatrum psyche i jego rozliczne kręgi, miejsca, sceny... Nie zatrzymuj się tu, choć musisz tędy przechodzić. Nie uśnij też siedząc przed rozgrywającym się dramatem, na wykupionym miejscu. To nie ten dramat, który powinien być przedstawiony, że tak powiem. A potem, gdy nam się uda opuścić te upiorne i przepastne kręgi, drogi Arthmosie, o właśnie, gdy przeskoczymy potężne wiry psyche. Miejmy pewność. Jeśli zatem je przeskoczymy... Trochę inaczej o tym samym - zerwiemy maskę aktorom i sobie. Wyjdziemy, Arthmosie, poza maskę świata zewnętrznego i wewnętrznego. Kiedy podejmiesz decyzję, którą próbuję opisać, wtedy dopiero ujrzysz na czym polega prawdziwy dramat... Co znowu straszę, Arthmosie?
Uparłeś się, drogi Socratesie, bym odkrył prawdę - a nawet odkrył prawdę uniwersalną, jak czuję. Przecież, Socratesie, nie zostanę philosophem, jak ty. Jaka będzie praktyczna strona mojego odkrycia - właśnie szczególnie dla mnie? Co zyskam, a co stracę?
Odpowiem, lecz chyba nie uwierzysz... Arthmosie, dopiero wtedy rozpoczniesz autentyczne życie - już nie jako cień lub nikły odblask indywidualności. A maska odpadnie precz, ta w tobie i przed tobą. Jak jeszcze inaczej wyrazić stan przejaśnionej postaci? No, może posąg Prometeusa... Ale do rzeczy, Arthmosie, najpierw podejmij właściwą decyzję. Wracamy, albo idziemy ku morzu?