DIARY-------E-PRUS-------ESSAY-------PHILOSOPHE-------POEMS1-------POEMS2

26 listopada 2007

gdzieś w antycznych Atenach, blisko morza - cz. 3

Między nocą a świtem, na krótko przed wschodem słońca... Jeszcze nie pojawił się gwar, ruch i dudnienie - elementy codzienności właśnie tej, blisko portowej redy. Odpowiednia więc pora, by w ciszy, czy nawet martwocie, dociekać sensu... I tym niespiesznym działaniem zajmują się dwaj ludzie w okolicach jednego z ateńskich targów. Przechadzają się, przystają na chwilę, ruszają znowu - jakby niezdecydowani, czy wybiorą drogę w kierunku Pireusu. Za nimi zasłonięte szarością Ateny. A ponad w oddali, ledwie stąd widać, budynki Akropolu. Na ścianach nikły odblask światła.

Już dość długo milczysz, drogi Socratesie. Czy jakiś nowy wątek rozważań? Jeśli nie - Socratesie, nie mogę odpowiedzieć na twoją propozycję. Chyba nawet nie potrafię. Czuję także, drogi Socratesie, chcesz mnie przymusić do podjęcia decyzji, która wyzwoli cały splot konsekwencji. Te konsekwencje nie są w żadnej mierze do przewidzenia... A do tego, domyślam się, iż wybierając, jak mnie naprowadzasz, to dopiero życie moje stałoby się poważne, a zarazem niebezpieczne. I już do końca moich dni musiałbym być arcy-konsekwentnym - tak, Socratesie?

No właśnie, Arthmosie, Arthmosie, powstrzymaj się... Bo jeszcze mi tu zemrzesz z przerażenia, a przecież to nie o to chodzi. Powinieneś teraz, powiedzmy do jutra, do pojutrza najpóźniej, podjąć odpowiednią decyzję w sprawie twojego życia. Zaznaczam, drogi Arthmosie, tu idzie wyłącznie o twoje życie. Nie jakiegoś tam Socratesa, Alkibiadesa, Peryklesa... Nie o życie twojej żony i dzieci, bliższych i dalszych krewnych. W złym kręgu, ze złej perspektywy, analizujesz wstęp do decyzji. Spójrz, Arthmosie, z punktu widzenia wewnętrznego. Dostrzeżesz tam cienie innych ludzi, a więc pójdziesz jeszcze głębiej, idąc w stronę przejaśnienia...

Nie rozumiem, drogi Socratesie, gdzie iść, jak iść, po co iść...

Arthmosie, najpierw przejawia się teatrum psyche i jego rozliczne kręgi, miejsca, sceny... Nie zatrzymuj się tu, choć musisz tędy przechodzić. Nie uśnij też siedząc przed rozgrywającym się dramatem, na wykupionym miejscu. To nie ten dramat, który powinien być przedstawiony, że tak powiem. A potem, gdy nam się uda opuścić te upiorne i przepastne kręgi, drogi Arthmosie, o właśnie, gdy przeskoczymy potężne wiry psyche. Miejmy pewność. Jeśli zatem je przeskoczymy... Trochę inaczej o tym samym - zerwiemy maskę aktorom i sobie. Wyjdziemy, Arthmosie, poza maskę świata zewnętrznego i wewnętrznego. Kiedy podejmiesz decyzję, którą próbuję opisać, wtedy dopiero ujrzysz na czym polega prawdziwy dramat... Co znowu straszę, Arthmosie?

Uparłeś się, drogi Socratesie, bym odkrył prawdę - a nawet odkrył prawdę uniwersalną, jak czuję. Przecież, Socratesie, nie zostanę philosophem, jak ty. Jaka będzie praktyczna strona mojego odkrycia - właśnie szczególnie dla mnie? Co zyskam, a co stracę?

Odpowiem, lecz chyba nie uwierzysz... Arthmosie, dopiero wtedy rozpoczniesz autentyczne życie - już nie jako cień lub nikły odblask indywidualności. A maska odpadnie precz, ta w tobie i przed tobą. Jak jeszcze inaczej wyrazić stan przejaśnionej postaci? No, może posąg Prometeusa... Ale do rzeczy, Arthmosie, najpierw podejmij właściwą decyzję. Wracamy, albo idziemy ku morzu?

26 czerwca 2007

gdzieś w antycznych Atenach, blisko morza - cz. 2

Między nocą a świtem, na krótko przed wschodem słońca... W tym dziwnym, czy nawet potwornym momencie, gdy natura jakby zatrzymała się; dwaj ludzie na jednym z placów targowych antycznych Aten, wpatrują się w niebieskie pasemko morza - w kierunku południowym lub południowo-zachodnim. Czekają prawdopodobnie na pierwszy brzask; ale również przechadzają się po placu; jeszcze są niezdecydowani, czy ruszyć dalej, przed siebie, albo wrócić do miasta. Przy tym gestykulują, zatrzymują się na chwilę, potem znowu przechadzają się - czasami ich sylwetki zasłaniają drzewa lub domy, lub statua.
No i co, drogi Arthmosie, czy przemyślałeś naszą kwestię; chcesz wybrać świadomie, albo chcesz, by wybrano za ciebie? Czy też masz za mało czasu?
Tak, dopiero zastanawiam się, drogi Socratesie, nie trzeba pędzić w tej sprawie na złamanie karku...
Ba, drogi Arthmosie, w zasadzie nikt z ludzi nie pędzi z tą sprawą; chcę powiedzieć: nie zastanawia się, nie uświadamia sobie, czyli nawet nie posuwa się żółwim krokiem - a zważ, Artmosie, mimo to ostatecznie łamie kark - więc może właśnie dlatego?
Próbuję dogonić twoją myśl, drogi Socratesie... Lecz przecież zwykłe, powszednie życie ma wiele uroków. Odnoszę wrażenie, Socratesie, że chcesz namówić mnie na przeciwieństwo wobec naturalnej egzystencji. Poniekąd wypuścić na rozdroże, naprzeciw spotkania się trzech dróg. Trochę z tego rozumiem. Jesteś więc przekonany, drogi Socratesie, iż byłbym oczekiwanym gościem na Elisium? Co poczniesz z szacownymi sędziami; co z tkaczkami losu ludzkiego; wreszcie, co poczniesz z decyzją wyroczni wobec konkretnej osoby, a nie wobec błądzących cieni?
Oj, Arthmosie, Arthmosie - mylisz porządek rzeczy. Religijność, którą wyraziłeś tak tragicznie zarazem, nie ma nic do zaproponowania, gdy zechcesz poszukiwać sensu egzystencji. Nabożność więc oczyszcza tylko duszę; bo chcąc w sobie rozbudzić choćby ideę rzeczywistej obecności, ideę ludzkiej obecności tu i teraz; musisz podjąć najpierw świadomą decyzję. Potem, gdy tę decyzję równie świadomie zastosujesz, poznasz prawdę. Zbliżysz się do prawdy. Teraz zatem, drogi Arthmosie, masz okazję, nikt nie przeszkodzi w twoim właściwym wyborze - cały świat pogrążył się we śnie. Co zatem uczynisz?
Drogi Socratesie, załóżmy, iż dokonam właściwego wyboru, a co wydarzy się potem? W ten sposób przestanę bowiem rozumieć innych ludzi, tych pogrążonych we śnie; i dla nich nie będę już widoczny w ich przestrzeni, w ich, powiedzmy, mrocznej rzeczywistości; przestaną mnie rozumieć jako zbliżającego się do prawdy. A po jakimś czasie znowu spotkam ciebie, drogi Socratesie, na przykład u progu świtu - ty zaś, Socratesie, powiesz wtedy - wybierz więc inaczej...
Gmatwasz sprawę swojego wyboru i tak w rzeczy samej nieuchronnego, patrząc z perspektywy następstwa dni. Jeśli nie dokonasz wyboru w tym momencie, będziesz wracał w to samo miejsce, aż do skutku. Właściwie, drogi Artmosie, będziesz chciał powrócić do tego samego miejsca - lecz takiego miejsca, krytycznego punktu w przestrzeni, już nie będzie... Ale spokojnie, poczekajmy. Drogi Arthmosie, jaka jest twoja decyzja? Dobrze się więc zastanów.

2 czerwca 2007

gdzieś w antycznych Atenach, blisko morza - cz. 1

Między nocą a świtem, na krótko przed wschodem słońca, kalendarzowy czas relacji, jego ścisły wyznacznik na razie nie jest istotny. Chłód, szarość i cisza tchną od zabudowań Aten, od wąskich ulic, traktów. Parki, zagajniki drzew i krzewów wypełnia mgła. Trawę nasącza poranna rosa. To więc wszystko jeszcze przed pieśnią ptaków, która pozdrowi powrót słońca. W tym miejscu nie widać Parthenonu. Od strony gaju Academosa szybko idzie jakaś postać, otulona himationem. Przechodzi na skos plac targowy i chyba kieruje się ku wybrzeżu. Na targu zaś w podwojach jednej z bud jest inna postać. Trochę przygarbiona siedzi na deskach pustego straganu, a czasami schyla się i kreśli na ziemi: figury, litery, słowa? Trudno powiedzieć, co kreśli. Ale pierwsza postać nagle zatrzymuje się gdzieś mniej więcej na środku placu targowego. Chyba zauważyła tę inną, ukrytą w podwojach straganu. I po chwili zastanowienia podchodzi bliżej, jeszcze ostrożnie i cicho, lecz im bliżej już wie, kto zacz.

Ach witaj, drogi Socratesie - to ty nie śpisz...

Witaj, witaj, drogi Arthmosie - ta właśnie pora jest najlepsza ku zastanawianiu się; no i czekam na pierwsze światło słoneczne. A ty, drogi Arthmosie, wracasz czy też odchodzisz teraz jeszcze przed wschodem?

W rzeczy samej odchodzę i wracam, jak wyraziłeś, drogi Socratesie. Ot, zgubiłem pismo Agenora, w którym darował mi roczny dług. Teraz błądzę - gdzie mogłem je zostawić. A ty, drogi Socratesie, nie wracasz jeszcze do domu?

W domach wszyscy śpią; poczekajmy aż się obudzą. Zresztą byłoby zbyt wiele pytań, wątpliwości, codziennych problemów. Ta chwila, jakże rozciągła, zawieszona między odchodzącym mrokiem a przychodzącym świtem, drogi Arthmosie, to jeden z najlepszych fragmentów naszej obecności tu. Zważ przy tym, Arthmosie, to jest niepowtarzalny moment. Nie tylko patrząc z perspektywy desek tego straganu, gdzie w ciągu dnia sprzedaje się ryby. Nie tylko... drogi Arthmosie.

Prawdę mówiąc, drogi Socratesie, nie wiem, po co błądzę, czego szukam lub dokąd idę tak wczesnym rankiem poprzez ulice, place, parki i trawniki nieoświetlonych Aten. Gdzie, co, jak... nie wiem, drogi Socratesie. Pogubiłem się...

Pędzi cię chyba idea poznania, drogi Arthmosie - ale to nie kończy się szaleństwem, zatem nie martw się... Ba, bądź nawet pogodny duchem. Ponieważ droga, którą nieopacznie obrałeś, Arthmosie, może doprowadzić do drugiej egzystencji. Patrz - dwie linie życia, dwa ciągi zdarzeń...
To jakby ananke, albo rozliczne konwencje przeznaczeń, na razie utraciły wpływ na twoje kroki. Istotne więc gdzie teraz pójdziesz. Rzecz warta zgubionego pisma Agenora. Nazwałbym twój stan psyche, drogi Arthmosie, indywidualnym misterium. Czy zgadzasz się ze mną?

Śmiejesz się ze mnie, drogi Socratesie. Czy w moje błądzenie przed świtem, tu i teraz w szarudze Aten, wplótł się pathos? Byłbym bodaj pierwszym spośród nadużywających wina; cierpiących na bezsenność z tego też powodu; pierwszym wtajemniczonym, a nawet epoptem...

Drogi Arthmosie, nie mówię o dokonaniach, lecz dopiero o początku twojej przygody z poznaniem. Chyba to dobry moment, by w ogóle rozpocząć... Kiedyś trzeba rozpocząć. I właściciel tego straganu nie umknie idei, koncepcji człowieka, truciźnie, która będąc w nim samym, rozłoży jego codzienną praktykę. Znam tego człowieka, jest sprytny i łapczywy... ba, kiedyś trzeba rozpocząć. A ty, drogi Arthmosie, uświadom sobie dar, który oto teraz otrzymałeś - błądzisz po Atenach z własnej nieprzymuszonej woli. Rzeczywiście trochę się śmieję, lecz to życzliwy śmiech.

Powiadasz więc, drogi Socratesie, że sedno tkwi w błądzeniu. Kiwasz głową, czyli nie zrozumiałem? Jak to pojąć?

Oj, Arthmosie, udajesz, iż nie wiesz. Wszyscy ludzie błądzą; ci, którzy odeszli; ci, którzy obok nas żyją; wreszcie ci, którzy dopiero przyjdą. Tkwią w mrokach po obu brzegach Styxu, potężne siły gruntują sens ich egzystencji. Zresztą oni sami chwalą sobie nikły odblask światła, sądząc, iż gęstniejący mrok chroni ich przed nadmiarem blasku. Tak pielęgnują swoje spojrzenie, wizje świata... A ty, drogi Arthmosie, wybiegłeś nagle poza - właśnie przed świtem. Czy tylko na tę chwilę pobłądziłeś, Arthmosie? Dobrze przemyśl rzecz, nim odpowiesz, mój drogi Arthmosie... Dobrze przemyśl tę rzecz i odpowiedz.